poniedziałek, 27 maja 2013

Część II - Szczęściarz

What I've felt 
What I've know 
Never shined through 
in what I've shown
Never be
Never see
Won't see what might have been
          Metallica - The Unforgiven


- Nie – powiedział wystraszony. – Nigdy się na to nie zgodzę.
- Nie wiem Łukaszu czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale wkrótce i tak będziesz musiał to zrobić – zarechotał złowieszczo czarnowłosy mężczyzna.
- Nie oddam Ci jej – spojrzał na Ewę, która siedziała skulona w kącie. Na te słowa mężczyzna zaczął rechotać jeszcze donośniej.
- Więc sam ją sobie wezmę! A potem… - urwał w pół zdania i spuchł, jakby miał zaraz wybuchnąć.
Piszczek otworzył oczy, gwałtownie podnosząc się z łóżka. Chwilę pozostał w bezruchu, jednak po chwili zamrugał powiekami i spojrzał na śpiącą u jego boku Ewę. Co za sen! Przeniósł wzrok na budzik, który wskazywał 05:59 – miał zadzwonić dokładnie za minutę. Piłkarz wyłączył go szybkim ruchem.
- Wyczucie – szepnął cicho, aby nie obudzić śpiącej małżonki. Przyjrzał się Ewie jeszcze raz. Blizna na jej policzku już prawie się zagoiła. Przypomniał sobie, jak dwa miesiące temu  spadła ze schodów. Na samą myśl przeszedł go zimny, intensywny dreszcz. Przed oczami stanęła mu próba ocucenia jej, a także trudny telefon na pogotowie, podczas którego zapomniał jak się nazywa. Przybycia ratowników już dokładnie nie pamiętał, chyba go to przerosło. I potem w szpitalu, gdy dowiedział się, że to jedynie objaw ciąży i niebawem zostanie ojcem. Spojrzał na wyraźnie zarysowany brzuch ukochanej, chociaż skryty pod kołdrą, to jednak widoczny. Cieszył się jak głupi, więc co będzie, gdy dziecko przyjdzie na świat ? Do reszty mu odbije. Doskonale wiedział, że Ewkę powoli męczy jego nadopiekuńczość, ale taki był. Martwił się, że nie będzie łatwo, gdy noworodek się pojawi. Zresztą, martwił się chyba o wszystko, o co tylko można było się martwić. I ten cholerny sen! Trzymał to wszystko w sobie, ale czasem pękał, wylewając Ewie większość swoich trosk. Czuł, że to ją okropnie męczy, ale zawsze go pocieszała. Był po prostu szczęściarzem, tylko tak mógł to sobie wyjaśnić.
Oprzytomniał i rozpoczął poranne czynności. Podczas niektórych nachodziły go drobne refleksje. Akurat padło na mycie zębów, gdy doznał olśnienia.
Kurrr… - chrypliwie pociągnął. Nie pomyślał, że wczoraj mógł zaprosić Ankę i tą Olę na dzisiejszy mecz. To by było bardzo na miejscu. Przecież rozmawiał o tym z Robertem dłuższą chwilę! Odetchnął głęboko, po czym splunął pastą na marmurową umywalkę. – Trzeba jeszcze zdać sobie z czegoś sprawę w trakcie, bo znów wyszedłeś na ignoranta, ewentualnie idiotę – pomyślał, rozzłoszczony na siebie. – Chociaż, może jeszcze nic straconego ?

```````````````````````````````````````

Chmielewska siedziała w holu, tuż przed brązowymi drzwiami. Dłuższą chwilę przypatrywała się zamiennie: lekko siwym kafelkom na podłodze, białym ścianom oraz bukietom w podłużnych wazonach. Lekko się kiwała, czasem pomachała delikatnie nogą, to znów rozprostowywała plecy. Nie była osobą, która mogłaby długo wytrzymać w bezruchu, jednak była twarda. Do skraju wytrzymałości było jej jeszcze daleko. Wtem usłyszała znajomy dźwięk. Niecierpliwie zaczęła grzebać w torebce, aż w końcu znalazła telefon.
- Tak ? – odebrała lekko nieprzytomnym głosem.
- Co proszę ? TAK ? – poznała rozwścieczony tenor swojego brata – TAK się składa, że ktoś TAK jakoś miał zadzwonić jak będzie na miejscu!
- Ups – ziewnęła – Wiem Kondziu, wybacz. Wyleciało mi z głowy, byłam strasznie zmęczona.
- Tak, ziewnięcie, Kondziu, zmęczona – zaśmiał się. – Wiesz jak mi podnieść ciśnienie.
- Lata wprawy – rzuciła chłodno.
- Eh… czyli żyjesz ? – cyknął.
- Właśnie jestem przed gabinetem nowego pracodawcy, więc to się jeszcze okaże – odparła.
- Wiesz, standard. Puść SMS po wszystkim, odezwij się czasem – roześmiał się. – Nie wierzę, że to mówię. Dobra, mniejsza. Powodzenia!
- Ehe, nie dziękuję. Trzym się.
- Ty też młoda – zakończył połączenie.
Ola ledwo zdążyła odłożyć telefon, a drzwi się otworzyły. Wyszedł z nich starszy mężczyzna oraz dwóch młodszych.
- Dziękuję państwu za propozycję, pozostaniemy w kontakcie – uścisnął ich dłonie, po czym patrzył, jak kierują się w stronę drzwi wyjściowych. Rychło przeniósł wzrok na blondynkę zajmującą miejsce w holu.
- Pani Aleksandra Chmielewska ? – wyszczerzył się.
- W rzeczy samej, sekretarka poleciła mi tu poczekać, aż zakończy pan spotkanie – odpowiedziała pewnie.
- Naturalnie. Proszę, niech pani wchodzi – odsłonił jej ręką drzwi gabinetu. Dziewczyna podążyła w ich światło, a za nią wkroczył dyrektor.
- Niech pani usiądzie – wskazał jej krzesło.
- Dziękuję – uśmiechnęła się.
- Zdaje się, że rozmawialiśmy dwa miesiące temu, gdy byłem w Polsce ? – przyjrzał się studentce.- Jak pewnie pani pamięta, nazywam się Nicolas Schrodinger.
- Tak, zgadza się, pamiętam – odrzekła.
- To świetnie. Przejdę do rzeczy. Zdaje sobie pani sprawę, dlaczego to panią wybraliśmy na stanowisko dietetyka ? Nieliczne grono może u nas zdobyć tą posadę – zmrużył oczy.
- Miałam bardzo dobre opinie ze stażu i dobrze idzie mi na studiach. Pani profesor mnie tu poleciła i jestem jej za to bardzo wdzięczna, bo wreszcie będę się mogła zrealizować, marzyłam o tej pracy. – Olka widziała, jak twarz mężczyzny się rozpogadza.
- To prawda, byliśmy bardzo zadowoleni z pani wyników. Mamy nadzieję, że będziemy zaskoczeni również pani pracą.
- Dam z siebie wszystko – zapewniła wesoło. Schrodinger spojrzał na leżące na biurku papiery.
-  Zacznie pani od jutra, proszę się stawić na 9:00. Przydzielimy pani gabinet oraz zadania. Otrzymała pani umowę ? – znów spojrzał na dziewczynę.
- Tak, prześledziłam wszystkie warunki, spełniają moje oczekiwania – powiedziała delikatnie.
- W takim razie bardzo się cieszę – wstał, co uczyniła również Ola. Uścisk dłoni zakończył spotkanie.

```````````````````````````````````````

Dzwonek do drzwi rozproszył Anię, która przygotowywała śniadanie. Z ubrudzonymi rękami dziewczyna podążyła otworzyć drzwi.
- Łukaszek ? – zdziwiła się.
- Mam lepsze pytanie. Robercik śpi ? – walnął najszerszy wyszczerz jaki mógł.
- No śpi… - powiedziała niepewnie Anka.
- Jaka szkoda – powiedział niby z rozżaleniem, jednak tlił się w tym wielki entuzjazm. – Kubuś, Marco, wchodzimy!
- No chyba żartujecie ?! – zbulwersowała się Stachurska. – On śpi!
- Trening za pół godziny, a Lewandoś nagrabił – pokiwał głową Kuba.
Anka stanęła jak wryta, ale po chwili namysłu rzekła:
- A róbcie co chcecie.
- Taaaaaaaaaaaaaak! – wrzasnęło całe trio, po czym w oka mgnieniu wparowali do sypialni Anki i Lewego.  
Ania z przerażeniem słuchała odgłosów dochodzących z pomieszczenia obok. Wiedziała, że nie ma sensu się szczypać, wieczni chłopcy swoje prawa mają.
- Ubieraj się Lewusku – ryknął w końcu Kuba. Ania, która powróciła do krojenia pomidora obejrzała się przez ramię. Z sypialni wychodzili kolejno kierując się do wyjścia: Robert, ubierający koszulę i chociaż wesoły, to rzucający pod nosem jakieś bluzgi, za nim rozrechotany Reus i Błaszczykowski, a na końcu Piszczek. Ten ostatni podszedł do Stachurskiej.
- Słuchaj Ania, wybierasz się na dzisiejszy mecz ?
Dziewczyna uniosła brwi.
- To znaczy… bo pomyślałem… to znaczy wczoraj nie pomyślałem… żeby zaprosić Ciebie i Olę na ten mecz. Wiesz, dopiero tu przyjechała i wiesz… pomyślałem… – plątał się, a na twarzy karateki było już widać uśmiech.
- Wiem o co ci chodzi – mrugnęła oczami. – Olka zaraz będzie, mieszka obok nas. Może zaczek…
- Piszczoooook, chodź! – szprechnął Reus.
- Niezbyt, sama widzisz – skrzywił się. – Przekażesz ? Mecz jest na Iduna, wiesz jak się dostać.
- Tak, wiem. Jeśli Olek będzie chciał, to pójdziemy – zagwarantowała.
- Dzięki - uśmiechnął się obrońca.
Robert wychylił się z korytarza:
- Aniula, będę w domu o szóstej. No, chyba że będziesz na tym meczu, to się już dogadamy co i jak.
- Tak, dobra, okej – powiedziała jakby od niechcenia, wręczając mu dwie kanapki.
- Kocham cię – pocałował ją w usta, wywołując na jej twarzy uśmiech.
- Ja ciebie też – odpowiedziała.
Błaszczykowski wykonał coś na rodzaj odruchu wymiotnego:
- Ble, chodź już, ble.
Pędem wyparowali z mieszkania. Ania zamknęła za nimi drzwi, po czym głośno westchnęła. Wróciła do kuchni, aby przygotować jeszcze porcję dla siebie. Po niespełna minucie znów rozległ się dzwonek do drzwi.  Tym razem w progu stała Ola. 
- No hej, skarbie - poruszyła brwiami Anka. - Ten Piszczusiek to przyznaję, szczęściarz.
- Co ? - wykrztusiła zdezorientowana Chmielewska.
- Nic słoneczko, na mecz idziemy. A nasz szczęściarz jest szczęściarzem, bo ma nie tylko zapłon, wyrobić też się umie. Nie widziałaś chłopaków ?
Umm... nie ? - mina Olki była zniewalająco dziecinna.

..........................................
Załamka po LM. Bayern ma szczęście, bo wygrał z najlepszą drużyną świata.
Hmm, o ile ktoś czyta te wypociny, to proszę o komentarze - od tego zależy, czy coś się dalej będzie pojawiać. Chyba jak każdy, chciałabym pisać dla kogoś :)


2 komentarze:

  1. Świetne i czekam na dalszy ciąg !
    W wolnej chwili zapraszam do siebie ;)
    http://thiswonderfulworld0.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej:). Super blog. Taka mała prośba na początek mogłabyś dodać obserwatorów, miałabym twój blog zawsze pod ręką i nie zginąłby mi;). Jak dodasz to przyślij mi informację na e-mail: Alexis139916@interia.pl . Jestem bardzo ciekawa tego co się będzie działo na meczu! Jak możesz to dodaj następny rozdział jak najszybciej;).

    OdpowiedzUsuń